aaa4 |
|
|
|
Dołączył: 30 Lis 2017 |
Posty: 4 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
|
|
|
|
|
 |
 |
 |
|
Dzisiaj, po latach czas zaciera szczegóły i fakty. Nie miałem zwyczaju robić z tych wszystkich opisów notatek, które lepiej by uwiarygodniły opisane historie. Zaręczam jednak, iż tak było naprawdę, choć wydawać by się mogło to czymś nieprawdopodobnym.
Mimo negatywnych przeżyć dotrwałem do końca seminarium. Na równi z innymi starałem się czymś zająć. Dużo mi dał w tym względzie Kraków. Nie chodzi wyłącznie o sprawy duchowe. Miasto to [link widoczny dla zalogowanych]
ma swój szczególny urok. Ma wiele zabytków, liczne galerie sztuki, wspaniałe miejsca rekreacyjne, dużo sklepów, dobrze wyposażone biblioteki. Odwiedzałem te miejsca z wypiekami na twarzy, chłonąc to wszystko z największym przejęciem i zaangażowaniem. Były to dla mnie chwile wolności, które starałem się maksymalnie wykorzystać. Powrót do seminarium traktowałem jako zło konieczne i znowu czekałem kiedy pójdę ulicami Krakowa na spotkanie kolejnej przygody intelektualnej i duchowej. Szczególnie w mojej pamięci wyrył się mały kościółek Sióstr Felicjanek przy ulicy Smoleńsk. Jest tam stale wystawiony Najświętszy Sakrament. W kościółku czułem się odprężony i wolny. Natomiast nabożeństwa w seminarium były nacechowane ciągłą nerwowością. Wiedzieliśmy o czujnych spojrzeniach przełożonych, spoglądających na nas z balkonu seminaryjnej kaplicy. Podobnie było z mszą św. Lubiłem więc wyjścia na nabożeństwa organizowane przy różnych okazjach w kościołach Krakowa. Niezapomnianym zaś przeżyciem na rozpoczęcie roku akademickiego było nabożeństwo Drogi Krzyżowej w Kalwarii Zebrzydowskiej na początku października. Zjeżdżali się do tej miejscowości w tym dniu klerycy ze wszystkich krakowskich seminariów. Widząc tak wielu współbraci studentów, nabierałem zapału, by trwać do końca w powołaniu. Były to jednak porywy młodzieńczego serca, zbyt słabe, aby poradzić manicure kabaty w przyszłości w kapłańskim życiu. Seminarium nie jest więc instytucją - na obecnym etapie rozwoju - zdolną ukształtować dojrzałego kapłana szczególnie w sytuacji, gdy ktoś jest wrażliwym człowiekiem. Jedynie ci, którzy nie poddają się losowi, mogą wyjść z niego obronną ręką bez uszczerbku na swoim człowieczeństwie. Usłyszałem kiedyś okrutne zdanie z ust pewnego kapłana, powalające wręcz z nóg:
- Ci, którzy nie przetrwają próby czasu, muszą wypaść z obiegu, po prostu muszą zginąć. Przetrwają jedynie najsilniejsi.
Zastanowiło mnie to zdanie. Nie wiem, co o nim myśleć w kontekście nauki Chrystusa. Graniczy ono bowiem z deklaracją niewiary a Boga ustawia w roli dziwnego obserwatora, pozwalającego na niszczenie życia bezbronnych, w imię niewiadomych dogmatów. I choć koncentruję się w obecnej chwili na życiu ludzi poświęconych Bogu, mogę ten wniosek rozciągnąć na wszystkich wierzących i niewierzących. Miotając się w tej paradoksalnej sytuacji łatwo jest stracić wiarę. Małą pociechą jest stwierdzenie, że Bóg „za vacu warszawa wynagradza, a za złe karze”. Czy życie człowieka na ziemi jest tylko wielkim eksperymentem Boga? Na czym polega w końcu zbawienie człowieka, jeżeli świat i ludzi tak trudno jest „naprawić”? Na czym końcu ma polegać głoszenie Ewangelii, gdy brakuje sił do [link widoczny dla zalogowanych]
przetrwania kryzysów, zwątpień i załamań?
Sześcioletni okres seminarium dobiegł końca. Wydawało mi się wówczas, że moje problemy się skończyły i zaczyna się dla mnie czas spokojnej działalności duszpasterskiej.
Same święcenia to wielki religijny festyn. Uroczysta oprawa, podniosłe przemowy, dymy kadzideł i łzy najbliższych. To naprawdę działa na młodego człowieka. Wydaje się mu, że oto przed nim leży nieurodzajna rola serc ludzkich, którą on będzie uprawiał z woli Chrystusa. Nie zdaje manicure kabaty jednak sprawy, iż rzeczywistość jest zupełnie inna.
Po okresie wyjazdów na tzw. prymicje do rodzinnej zaprzyjaźni |
|